Geoblog.pl    jaknajdalej    Podróże    Lizbona    Lizbona 1
Zwiń mapę
2011
31
lip

Lizbona 1

 
Portugal
Portugal, Lisboa
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
Wróciliśmy.
odpoczynku z tyle było, co kot napłakał, ale (przynajmniej ja) jestem zadowolona. co do reszty - to dorastająca nastolatka i ruchliwy roczniak - to nie jest zestaw, przy którym w wakacje jest łatwo :)

wyjazd zaliczam do krótkich (cóż to jest siedem nocy, spędzonych głownie na uciszaniu młodego...) więc chronologii tu za wielkiej nie będzie.

samolot - w obie strony, lekka porażka (nie dla mnie, ja ostoja cierpliwości tylko męłłam przekleństwa pod nosem). inni pasażerowie opuszczali w popłochu siedzenia i przenosili się w miejsca odległe.

hotel bdb. Sana Reno w centrum Lizbony, plusem (dla Kuby) była możliwość obserwacji z okien lądujących samolotów. śniadanie w cenie, monotonne, ale można było najeść się niemalże na zapas. wielkim plusem - basen na dachu hotelu (miniaturowy co prawda), ale Młoda spędzała tam każde popołudnie, podczas gdy mamunia lub J. wylegiwaliśmy się na leżakach. drugie w tym czasie pacyfikowało mniejszą pociechę, o ile pociecha nie odsypiała nocnych awantur.

zwiedzanie przebiegało wg tego przewodnika. zwiedzanie - to szumnie powiedziane. Kuba miał ograniczony czas, jaki był w stanie spędzić w wózku (gdy spuściliśmy go z wózka - zwiedzanie praktycznie nie istniało, zamieniało się w chaotyczne ganianie za dzieciakiem, któremu ktoś przyczepił motorek w wiadome miejsce).

pierwszego dnia lajtowo udaliśmy się nad Tag na główny plac Lizbony. Całe szczęście pogoda sprzyjała - ani za gorąco, ani za zimno. aczkolwiek nad wybrzeżem wiatr potrafi głowę urwać. przeszliśmy się jedną ze spacerowych uliczek - wszędzie stragany z pamiątkami, okna wystawowe oblepione niezliczonymi kogutami, koszulkami piłkarskimi, torbami made in wiadomo-gdzie. wszędzie rzesze naganiaczy (ar u lukin for diner mister?), nie mniej żebraków, faktycznych - tych bez rąk, czy nóg i z przypadku, czyli wyglądających na niedomytych i niedożywionych.

na zamek Świętego Jerzego udaliśmy się, o naiwności, piechotą. Kuba lansował się w wózeczku, Młoda pojękiwała, bo wszak zamek jest na górze, na którą wejść jest cięęęęężko. po drodze Alfama, nawet mieliśmy szczęście usłyszeć smutne fado wyśpiewywane przez panią, która zapewne zwabiała klientów restauracji, bo wszystkie stoliki były zajęte. kierowaliśmy się szynami tramwaju nr 28 - podobno legendy, my przed tą legendą pryskaliśmy na boki. aha, mała dygresja, w Lizbonie mało kto przejmuje sie znakami przejścia dla pieszych i sygnalizacją (mało kto z pieszych). wszyscy przechodzą nagminnie na czerwonym i wszyscy przechodzą nagminnie wszędzie. po kilku razach, gdy grzecznie czekaliśmy na zielone światło, widząc lekkie lekceważenie w oczach lokalsów - zaczęliśmy zachowywać się jak oni. o dziwo, bez strat po stronie naszej jak i powgniatywanych tak-i-tak tamtejszych samochodów.

po drodze na zamek Alfama urocza. każdy z domów to mała historia, na każdym piękne płytki, wzory układane chyba z tysięcy małych kawałeczków zajmujące całe fronty kamienic.

na zamku swiętego Jerzego Kuba dostał amoku, darł się klasycznie przez godzinę z kładzeniem się na ziemi (całe szczęście, ciepłej i nagrzanej), stąd też nie mam za bardzo zdjęć, musiałam uciszać, próbować napoić i nakarmić pomiędzy jednym spazmem a drugim. wejście na zamek - około 3,5 euro dla dorosłego, rodzinnie weszliśmy za 7, raczej nie polecam w upały, do pooglądania w zasadzie ruiny plus przejście się wąskim przesmykiem na samej górze murów zamkowych.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (1)
  • zdjęcie
Komentarze (0)
! Komentarze moga dodawać tylko zarejestrowani użytkownicy
 
zwiedziła 0.5% świata (1 państwo)
Zasoby: 4 wpisy4 0 komentarzy0 49 zdjęć49 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
31.07.2011 - 01.08.2011