Geoblog.pl    jaknajdalej    Podróże    Lizbona    Lisbona - ostatni dzień
Zwiń mapę
2011
01
sie

Lisbona - ostatni dzień

 
Portugal
Portugal, Lisboa
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 62 km
 
dzień piąty.

zachciało nam się oceanu znów. tym razem udaliśmy się do Estoril, miasteczka z tradycją, kurortu wypoczynkowego. hmm. powiedzmy, ze to prawda. plaża wąska i brudna (jakoś mi się to skojarzyło z plażami we Francji wzdłuż lazurowego wybrzeża, tam w identycznych okolicznościach przyrody wszyscy schodzili z uliczki, która leciała równo z wybrzeżem, zmieniali buty na klapki, zrzucali jednym ruchem ubrania i viola, już możemy się opalać). na szczęście mężu znalazło jakąś przyjemną oazę, gdzie zmęczyliśmy panią ilością zamawianych coli, piw, sałatek, kanapek, ilością wtartych ciastek w fotele, przyciętymi palcami w drzwiach i porozwalanymi przez Młodego świeczkami...


dzień szósty, ostatni.

zmęczeni byliśmy wypoczywaniem, doprawdy. Ksieciunio uznał już na poczatku wyprawy, że spanie w nocy odpada, spanie w dzień - absolutnie nie w porze, gdy rodzice chcą coś zjeść, w tym czasie najlepiej jest biegać i uciekać w niewiadomym kierunku, śmiać się, gdy mama chce dogonić z łyżką w ręce czy kawałkiem mięsa nabitym na widelec.

tak wiec dzień szósty, mamy lekko dosyć. w zasadzie dobrze, bo następnego dnia już samolot. więc nie bacząc na 33 stopnie w cieniu ruszamy do baixa-chaido, przewodnik rzecze, ze to dzielnica zakupowa.

na pierwszy ogień - kościół bez dachu.

ludzie siedzą na schodach i nic nie mówią, tylko patrzą sie przed siebie. jakiś gość wyjął szkicownik i zabrał sie za rysowanie. w tle słychać głosy miasta, ale przefiltrowane przez grube mury, nawet brak dachu nie przeszkadza.

w zbiorach muzealnych - trzy prawdziwe mumie, jedna egipska i dzieci azteckie bodajże. z niezdrową fascynacją wpatrujemy sie z Młodą w ich pożółkłe zęby i trzymające się czaszki włosy. aż nam się robi niedobrze.

rozczarowałam sie jedzeniem portugalskim. albo nie umieliśmy dobrze trafić. niemniej - tym razem siadamy w knajpce włoskiej, przerób ma spory, ale za to pizza niesamowita. wracamy tu jeszcze wieczorem, zjeść kolejne niebo w gębie...


następnego dnia - wylot.

jeszcze rzutem na taśmę zwiedzamy ogrody fundacji gulbenkiana, mieliśmy je na wyciągnięcie ręki, tuż obok hotelu, ale ogrodzone wielkim murem bez furtek wydawały się niedostępne...

Warszawa po czterech godzinach lotu z wyjącym towarzystwem wita nas piętnastoma stopniami mniej i ulewnym deszczem.

brr.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (13)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
! Komentarze moga dodawać tylko zarejestrowani użytkownicy
 
zwiedziła 0.5% świata (1 państwo)
Zasoby: 4 wpisy4 0 komentarzy0 49 zdjęć49 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
31.07.2011 - 01.08.2011